W piątek, kolejny raz od 1 lipca - urywam się z pracy o 15.40, żeby zdążyć na pociąg 15.46. Następny pociąg dopiero o 17.00. Wchodzę na peron i słyszę ten sam komunikat [od 1 lipca], że pociąg przyjedzie z 20 minutowym opóźnieniem.... Czyli przyjedzie według starego rozkładu, a ja nie musiałam uciekać z pracy.
Świeci słońce, błękitne niebo, piątek popołudniu ... siadam na ławce i gawędzę z koleżanką [tzw pociągową, z racji poznania się pod czas czekania na pociąg]. Zatem sobie gawędzimy i gawędzimy, aż tu przychodzi inna pasażerka jeżdżąca na tych samych trasach: "ooo pewnie nie było tego o 15.46?".
- Nie było - odpowiadamy chórkiem
- Świetnie, udało mi się
Nie minęło 5 minut, przechodzi młoda dziewczyna, której nie kojarzę z widzenia
- przepraszam, widzę, że nie było tego pociągu za piętnaście...
- Nie było - odpowiadamy chórkiem
- O jak dobrze...
Nie minęła minuta, przechodzi inna dziewczyna, której nie kojarzę z widzenia:
- przepraszam, czy ...
- Nie było - odpowiadamy chórkiem
W tym momencie wybuchamy śmiechem, śmieję się ta dziewczyna i ta wcześniejsza.. Zaczyna się śmiać pół peronu....
Pociąg przyjeżdża z 30 minutowym opóźnieniem ...
Przez 4 dni od wtorku do piątku opóźnienia wyniosły: wt: 20 min., śr. 17 min., czw. 20 min, pt 30 min + 30 min = 1 godzina. Łącznie: 117 minut. [1h57]. Niech żyję "nowy rozkład"!!!