Gdy wczoraj zaczęła padać zamarzająca mżawka - ostatecznie opuściła mnie chęć udania się nazajutrz rano do pracy pociągiem KM. Trakcja może być oblodzona, rozjazdy zamarzną i takie tam.... W akcie desperacji wstałam jeszcze wcześniej niż zwykle i pojechałam na około autobusami. Nic fajnego, ale dojechałam na miejsce zgodnie z założeniami.
Jakoś na początku nowego miesiąca nie miałam chęci na nieprzyjemne niespodzianki. Tym bardziej, że zliczyłam ile razem wyniosły spóźnienia KM od 7 stycznia..., z dwunastu "karteczek" porannych i trzech opóźnień popołudniowych
Wynik druzgoczący:
Koleje Mazowieckie zabrały mi 8 godzin i 26 minut!
Ponad jeden ośmiogodzinny dzień pracy! I to w niepełnym miesiącu! Bez doliczania spóźnień 5 - 7 minutowych... a takich też było sporo.
Zatem zaczynam sprawdzać nowy miesięc:
3 luty - 7 minut spóźnienia....
Koleżanka pochwaliła się koledze, że dziś powód do zadowolenia, pociąg spóźnił się tylko 7 minut...., a on skomentował to niezwykle trafnie:
- gdy sadysta zrobi przerwę w torturach na jeden dzień, to człowiek czuję ulgę... i tak rodzi się wdzięczność nawet do sadysty...

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz